Na szczycie świetności
W lipcu 1985 roku wszystko szło po myśli Commodore. Amiga wzbudzała zachwyt na publicznych pokazach, a olbrzymi potencjał tkwiący w jej zupełnie nowej technologii rozbudzał umysły wszystkich.
Właśnie wtedy pojawiły się problemy.
Główne nieszczęścia Commodore zawsze wiązały się z brakiem pieniędzy – tak też było i tym razem. Co prawda sprzedaż Commodore 64 szła nadal świetnie, ale wojny cenowe poważnie ograniczały czerpane z niej zyski. Firma zainwestowała wiele milionów dolarów w stworzenie nowych, cokolwiek dziwacznych komputerów ośmiobitowych, stanowiących dla szacownego C-64 wewnętrzną konkurencję. Jednym z nich był kompletnie niekompatybilny z poprzednikiem Plus/4, który nie miał najmniejszych szans zaistnieć na rynku. Co gorsze, firma borykała się z procesami sądowymi wytoczonymi przez wydalonego założyciela, Jacka Tramiela, a do tego wszystkiego przypomnijmy inwestycję 24 milionów dolarów w wykupienie Amigi. Inwestycję, dodajmy, która jeszcze nie zaczęła na siebie zarabiać, ponieważ nie sprzedano ani jednego komputera.
Wspomniane kłopoty finansowe ograniczyły możliwości przygotowywania Amigi do masowej sprzedaży. Powód tego było prosty: aby ruszyć z produkcją, konieczna była dodatkowa gotówka. Do tego doszły jeszcze dodatkowe opóźnienia ze strony oprogramowania. Ostatecznie zaczęto sprzedawać Amigę dopiero w sierpniu.
Nie była to jeszcze tragedia. Komputer produkowano jednak, ze względu na mizerne zasoby finansowe, w niewielkich partiach. Z linii produkcyjnych sączyła się ledwie widoczna strużka nowych maszyn, co doprowadziło do tego, że z początkiem października istniało zaledwie 50 sztuk Amigi 1000 – wszystkie wykorzystywane przez Commodore do celów demonstracyjnych i rozwoju oprogramowania.
Atari ST
Opóźnienie okazało się dodatkowo wyniszczające, ponieważ Jack Tramiel w pośpiechu przygotowywał Atari ST. Budował go w oparciu o ogólnie dostępne układy, wykorzystując zakupione od Digital Research system operacyjny i interfejs użytkownika. Ostatecznie maszyna była gotowa na targi CES w styczniu i w tym samym czasie Atari zaczęło przyjmować zamówienia na swój komputer. Błyskawiczne narodziny konkurencji pod kierownictwem byłego dyrektora generalnego zaskoczyły wszystkich w Commodore.
Przegapiona Gwiazdka
Amiga 1000 pojawiła się na półkach sklepowych w większych ilościach dopiero w połowie listopada 1985 roku. Zbyt późno, aby załapać się na kluczowy dla sprzedaży okres świąteczny. Nadmieńmy tylko, że generuje on co najmniej 40 procent rocznej sprzedaży detalicznej. Commodore spóźniło się na pociąg.
Sprawę dodatkowo pogarszał fakt, że kierownictwo firmy nie miało ugruntowanego zdania jak właściwie chce swój nowy komputer sprzedawać. Commodore 64 sprzedawano za pośrednictwem wielkich sieci, takich jak Sears czy K-Mart. Dyrektorzy marketingowi uznali jednak, że Amiga nadaje się bardziej na komputer biznesowy. Zdumiewające zdaje się odrzucenie przez Commodore oferty sprzedaży Amigi poprzez Sears, które w latach osiemdziesiątych było jednym z głównych rozgrywających w kwestii sprzedaży komputerów. Pamiętam jak cieszyłem się na wyprawy do ich salonu, na które zabierali mnie rodzice. Dzięki temu mogłem zobaczyć najnowocześniejsze komputery na własne oczy. W odróżnieniu do Atari ST, Amigi nigdy tam nie widziałem.
Nawet te gafy można by Commodore wybaczyć, gdyby Amigę promowano za pomocą fantastycznej kampanii reklamowej. Opóźnienia sprawiły, że firma miała potrzebny na jej przygotowanie czas, jednak to, co ostatecznie udało się Commodore stworzyć było tak paskudne, że obrzydziło nawet własnych pracowników.
Kiepska kampania reklamowa
Dyrektorzy Commodore uważali, że skoro Amiga technologicznie wyprzedza konkurencję o całe lata, powinna się praktycznie sama sprzedawać. Podejście to jest błędne w przypadku każdej nowej technologii i nie inaczej było teraz. Gdy pod koniec lat siedemdziesiątych na scenie pojawiły się pierwsze komputery osobiste, zakupili je jedynie entuzjastyczni i uzdolnieni technicznie hobbyści – raczej ograniczony rynek. Dopiero wprowadzenie programów o dużych możliwościach, przykładowo arkuszy kalkulacyjnych, w połączeniu z agresywną kampanią marketingową spowodowało, że wielkość sprzedaży osiągnęła nowy poziom.
Podobnie rzecz się miała w 1985 roku z Amigą. Co prawda była ona komputerem multimedialnym zanim ktokolwiek wymyślił termin multimedia, ale brakowało na nią zaawansowanych programów. Aby przyciągnąć zainteresowanie firm produkujących oprogramowanie, potrzebna była doskonała kampania reklamowa. Zamiast tego w telewizji, i to tylko w okresie świątecznym, pokazano ledwie kilka zrobionych bez przekonania spotów. Pierwszy z nich pokazywał grupę podobnych do zombie postaci, tłoczących się w górę schodów ku monitorowi, emitującemu oślepiające światło. Była to kopia, i to słaba, słynnej reklamy Apple z 1984 roku i przeszła zupełnie bez echa.
Potem było już tylko gorzej. Zaprezentowano zrzynkę z zakończenia filmu „2001: Odyseja kosmiczna” – scenę przedstawiającą starego mężczyznę przeobrażającego się w płód. Urywki z produkcji tejże reklamy dotarły w jakiś sposób do inżynierów Commodore i wkrótce „płód na patyku” stał się dyżurnym tematem żartów na temat marketingowych wysiłków firmy.
Kolejne reklamy wykorzystywały czarno-białe lub utrzymane w odcieniach sepii urywki typowych amatorskich filmów domowych, z dość niejasną narracją: „Kiedy dorastałeś, zauważyłeś że świat pełen jest współzawodnictwa”. Amidze faktycznie trafiło się współzawodnictwo, jednak tego typu awangardowa reklama uprawiana już była – i to znacznie lepiej – przez Apple.
Commodore powinno się było skupić na prostym porównaniu. Komputer IBM PC działający w trybie tekstowym na zielonym, monochromatycznym monitorze, Macintosh ze swoim dziewięciocalowym czarno-białym monitorkiem, a następnie Amiga, działająca w pełnym kolorze, z multitaskingiem, animacją i dźwiękiem. Można by było jeszcze dołożyć tabliczki z cenami.
W rezultacie zaniedbania produkcji i marketingu, Commodore sprzedało w roku 1985 zaledwie 35000 Amig. Nie miało to większego wpływu na bilans firmy, który wyglądał coraz gorzej.
Nieobecność na CES
Kłopoty finansowe pojawiły się w najgorszym momencie. Pomiędzy wrześniem 1984 i marcem 1986 roku firma Commodore Business Machines straciła ponad 300 milionów dolarów. W związku z brakiem pieniędzy, dowodzenie przejęli księgowi.
Na wyniki ich działań nie trzeba było długo czekać – Commodore nie pojawiło się na styczniowych targach Consumer Electronic Show (CES) w 1986 roku. Magazyn Ahoy! opisał tę rzucającą się w oczy nieobecność następująco:
„Jeśli uświadomimy sobie, że podczas ostatnich czterech z rzędu targów CES, od stycznia 1984 roku, ekspozycja Commodore była centralnym punktem całego sektora komputerów domowych i najbardziej obleganym, jako główny na rynku producent sprzętu, stoiskiem, ich nieobecność na targach można porównać do Rosji występującej z bloku socjalistycznego”.
Commodore nie było również na kolejnym pokazie, targach COMDEX, podobnie jak i na lipcowej edycji CES. Firma zawdzięczała swoje istnienie pożyczkom bankowym, a nikt nie chciał pożyczać Commodore więcej pieniędzy na obecność na targach.
Wstrzymano też praktycznie kampanię reklamową. Thomas Rattigan, którego przymierzano do stanowiska dyrektora generalnego Commodore, wspomina tamte czasy: „Można powiedzieć, że firma ledwo wiązała koniec z końcem. Kiedy pojawiłem się w firmie, kampania reklamowa była bardzo mizerna, ponieważ na nic więcej nie było pieniędzy”.
To strategiczne wycofanie się z rynku miało druzgocący wpływ na sprzedaż Amigi. W lutym 1986 roku Commodore ujawnił, że miesięcznie sprzedaje się pomiędzy 10 a 15 tysięcy komputerów. Atari ST przewyższało Amigę pod względem sprzedaży, umów handlowych i, co gorsze, ilości programów.
„Oni wszystko sp*******li”
Wielu inżynierów z Amigi poczuło się zdradzonych przez finansową nieudolność i żałosne wysiłki marketingowe Commodore. Obrzydzenie budził u nich fakt, że firma nie potrafi komercyjnie wykorzystać tak fantastycznego i zaawansowanego komputera. Ich szemranie słychać było głównie w korytarzach, ale część wydostała się na zewnątrz, w rezultacie krzywdząc Amigę.
Jeden z programistów, tworzący poprawki do Workbencha, środowiska graficznego Amigi, postanowił „zemścić się” na Commodore za porażkę przy promowaniu komputera. Umieścił w kodzie ukrytą informację, którą nazywa się w branży „jajkiem wielkanocnym” („Easter Egg”). Napis pokazywał się w momencie wciśnięcia kombinacji przycisków. Brzmiał on: „My stworzyliśmy Amigę, a oni wszystko sp*******li”.
RJ Mical zachichotał, ale oświadczył programiście (do dziś nie udało się ustalić jego tożsamości), że jego żarcik jest nie do przyjęcia i należy go usunąć. Programista ustąpił. Gdy Mical sprawdził ostateczną wersję kodu, obraźliwy tekst został zastąpiony hasłem: „Amiga: urodzony zwycięzca”. Sprawa wydawała się zakończona.
Mical nie widział jednak o kolejnym wielkanocnym jajku, zawierającym zaszyfrowaną oryginalną wersję napisu. Po wciśnięciu na raz ośmiu przycisków na ekranie pojawiał się tekst: „My stworzyliśmy Amigę”. Jeśli, wciąż trzymając owe przyciski wciśnięte, wykazując się wyjątkową zręcznością (lub z pomocą kolegi) umieściliśmy w stacji dyskietkę, komputer wyświetlał przez 1/60 sekundy drugą część napisu. Inżynier myślał zapewne, że nikt nie będzie w stanie jej zobaczyć, ale ponieważ obraz z Amigi mógł być bezpośrednio przerzucony na magnetowid, całą operację można było po prostu nagrać na taśmę i zapauzować w odpowiednim momencie odtwarzacz.
Sprawa wydała się tuż po tym, jak Amigę 1000 zaczęto sprzedawać w Wielkiej Brytanii, w wersji PAL. Dyrekcja Commodore UK wstrzymała dystrybucję dziesiątek tysięcy komputerów i odmówiła ich sprzedaży, dopóki kości ROM, w których tkwił zakodowany feralny napis, nie zostaną wymienione na nowe. Żarcik ze strony jednego programisty kosztował Amigę ponad trzy miesiące nieobecności na bardzo ważnym rynku, a jego następstwa wstrząsnęły całą firmą.
Przeprowadzka z Los Gatos
Po sprawie „jajka wielkanocnego” dyrekcja Commodore zdecydowała, że zespół Amigi należy przenieść bliżej centrali, aby mieć lepszą kontrolę nad tym, co się w nim dzieje. Inżynierów z Amigi poproszono, aby przenieśli się na drugi koniec kraju, z siedziby w Los Gatos, w Kalifornii, do West Chester w Pensylwanii.
Wielu z nich po prostu wzruszyło ramionami i zaczęło się pakować, dla niektórych była to jednak kropla, która przebrała miarę. RJ Mical, guru programistyczny, którego dziełem było Intuition i większa część GUI, zdecydował, że jego przyszłość jest gdzie indziej. Pracował jednak nadal, na umowę zlecenie, nad peryferiami i oprogramowaniem dla Amigi, między innymi nad wczesną wersją urządzenia do przechwytywania obrazu, zwanego frame grabberem.
Mical, pomimo kłopotów z Commodore, wspominał swoją rolę przy powstawaniu Amigi z dumą. „To były tak niesamowicie wspaniałe dni, że aż trudno w to uwierzyć” – mówił później zbierającemu materiały o Commodore Brianowi Bagnallowi. „Czas, który spędziłem pracując nad Amigą był jednym z najpiękniejszych okresów mojego życia. Boże, jakże nieprawdopodobnej dokonaliśmy rzeczy”.
Ojciec Amigi, Jay Miner, także odmówił przeprowadzki. Opuścił Commodore jako oficjalny pracownik, przez wiele lat pracował jednak jako konsultant. Przeznaczył także wiele czasu na rozmowy z grupami użytkowników Amigi w Ameryce Północnej, opowiadając im jak udało mu się urzeczywistnić swój komputerowy sen.
W poszukiwaniu stabilności
Troski i utrapienia firmy Commodore Business Machines International nie były jedynymi problemami młodej Amigi. Wydanie pierwszej wersji systemu operacyjnego przyspieszono, co zaowocowało wieloma błędami w pierwszych partiach produkcyjnych. Błąd „Guru Meditation”, nazwany tak dla żartu w biurach projektowych Amigi, miał odtąd dręczyć wielu pierwszych użytkowników komputera.
Z powodu braku ochrony pamięci, błąd krytyczny systemu lub zwykłego programu mógł zablokować cały komputer, zmuszając do resetu. Amiga dawała możliwość uruchamiania wielu programów na raz, ale gdy coś poszło nie tak, użytkownik tracił swoją pracę we wszystkich. Problem ten nie występował na PC, Macintoshu, czy Atari ST, których mniej zaawansowane systemy operacyjne pozwalały na uruchomienie tylko jednego programu.
W rezultacie Amidze przyklejono etykietkę braku stabilności, która miała przetrwać przez wiele lat. Brak ochrony pamięci nie był jakimś wielkim problemem – nawet system operacyjny wyposażony w tę cechę będzie się zawieszał, jeśli ma w sobie błędy. Z kolei działający bez problemu system nic nie pomoże, jeśli kiepsko napisany program wciąż się zawiesza. Programiści z Commodore, podobnie jak osoby rozwijające oprogramowanie, pracowali bez wytchnienia, aby wykryć i wyeliminować niedociągnięcia. W późniejszych latach użytkownicy Amigi, uruchamiając na raz wiele programów, pracowali tygodniami czy miesiącami bez zawieszeń i konieczności resetu. Początkowe kłopoty ze stabilnością nadwyrężyły jednak reputację Amigi – tak już miało pozostać aż do kresu jej życia.
Rattigan przejmuje stery
To, co wydawało się być dla Amigi obiecującym startem, przekształciło się w coś, co wyglądało (przynajmniej początkowo) na katastrofę. Nie wszystko było jednak stracone. Istniała wciąż nadzieja, że trapiące platformę i jej właściciela problemy zostaną rozwiązane, co da Amidze szansę na rozwój. Aby tego dokonać, potrzebna była zmiana w dyrekcji firmy.
Firma, którą bezceremonialne wyrzucenie założyciela, Jacka Tramiela przez wszechwładnego finansistę, Irvina Goulda, pozostawiło w nieładzie, prowadzona była aktualnie przez Marshalla Smitha – człowieka zupełnie bez polotu. Smith pracował wcześniej w metalurgii, gdzie przez całe dekady niewiele się zmienia – był zupełnie nieprzygotowany do prowadzenia firmy komputerowej.
Ilustracją tego, jakim typem człowieka był Marshall Smith, niech będzie pewne wydarzenie ze świątecznej imprezy firmy Commodore, która odbyła się w 1985 roku w sali balowej Sunnybrook w mieście Pottstown, w stanie Pensylwania. Smith ostro popił, po czym zaczął tańczyć pogo z grupką inżynierów, wśród których znajdowali się między innymi Greg Berlin, Bil Herd i Bob Russell. Ze znanych tylko sobie powodów, Smith figlarnie spoliczkował Herda. Ten, również wstawiony, odpowiedział tym samym. Ponieważ jednak rękę miał w gipsie, jego uderzenie było o wiele mocniejsze. Smith zatoczył się pod ciężarem ciosu, Herd zaś powiedział „Nie rób tego więcej”. Nie doczekał się odpowiedzi, ale nigdy nie został też ukarany za uderzenie szefa. „Do picia i tańczenia pogo – do tych dwóch rzeczy nadawał się ten człowiek” – wspomina Russell.
Smith faktycznie nie miał głowy do biznesu. Podczas styczniowego CES w roku 1985, Commodore zaprezentowało innowacyjny komputer przenośny, wyposażony w ekran LCD. Mógł on wyświetlać 16 linii i 80 kolumn tekstu – w porównaniu, popularny wówczas komputer Tandy Model 100, mógł wyświetlić zaledwie 8 linii i 30 kolumn. Commodore przyjęło wówczas zamówienia aż na 15000 sztuk komputera i wyglądało na to, że osiągnie on oszałamiający sukces. Dyrektor generalny Tandy/Radio Shack wziął wówczas Marshalla Smitha na stronę i powiedział mu, że na komputerach wyposażonych w LCD nie da się zarobić. Smith nie tylko skasował projekt, ale odsprzedał cały oddział produkujący i projektujący wyświetlacze LCD. Wszystko w oparciu o tę podejrzaną „dobrą radę” ze strony konkurencji! Commodore miało szansę wyprzedzić innych na rozwijającym się rynku komputerów przenośnych, a skończyło się na tym, że nigdy więcej nie wyprodukowało już laptopa.
Człowiekiem, który miał zastąpić Marshalla Smitha był Thomas Rattigan, jeden z dyrektorów Pepsi, pracujący niegdyś z dyrektorem generalnym Apple – Johnem Sculleyem. Podobnie jak tenże, nie wiedział wiele o komputerach, gdy pojawił się w swojej nowej firmie, ale potrafił słuchać i szybko się uczył. Pod koniec 1985 roku Rattigan został mianowany dyrektorem operacyjnym, składającym Marshallowi Smithowi raporty. Ten jednak nadal partaczył prawie wszystko czego się dotknął i ostatecznie, w lutym 1986 roku, został zwolniony. Nowym prezesem i dyrektorem generalnym został Rattigan. Jego pięcioletni kontrakt miał wygasnąć pierwszego lipca 1991 roku.
Nareszcie Rattigan mógł wziąć się za naprawianie tonącego statku, jakim było wówczas Commodore. Jego ambitny plan zakładał uporanie się z każdym z trapiących firmę problemów. Po pierwsze, by powstrzymać straty i przywrócić firmie rentowność, zamierzał skasować niepotrzebne projekty, sprzedać zbędne oddziały i dokonać brutalnej redukcji personelu. Po drugie, zamierzał z powrotem przejąć, zdominowany niegdyś przez Commodore 64 rynek komputerów domowych przy pomocy przeprojektowanej i „odchudzonej” pod kątem obniżenia kosztów Amigi. Po trzecie zaś, chciał podjąć poważną próbę przejęcia bardziej zyskownego rynku komputerów typu high-end, tworząc nowy, potężniejszy i posiadający większe możliwości rozbudowy niż Amiga 1000 model.
Rattiganowi udały się wszystkie zamierzenia. Oddalił od Commodore widmo bankructwa i przywrócił firmie zyskowność. Ożywił platformę Amiga, rozdzielając modele typu low-end i high-end, skierowane do różnych segmentów rynku. Dał nawet początek nowej serii reklam, które po raz pierwszy miały przedstawić prawdziwą moc Amigi.
Za to wszystko, co Rattiganowi udało się osiągnąć w niecałe półtora roku, nie nagrodzono go ani podwyżką, ani awansem, ani nawet poklepaniem po plecach. Zamiast tego, wyrzucono go z firmy, zwolniono zanim skończył się kontrakt. Na jego miejsce przyjęto prawdziwe wampiry, stwory, którym nie zależało na sukcesie Commodore czy Amigi, lecz na wyssaniu ich do cna, dopóki nie rozpadną się w pył.