Kategorie
Historia Amigi

Część 4: Wejście Commodore

Deus ex machina

Firma która w 1984 roku wybawiła Amigę z opresji była dziełem jednego człowieka. Idek Tramielski, urodził się w 1928 roku w Polsce. Podczas wojny znalazł się w hitlerowskim obozie koncentracyjnym, skąd został wyzwolony przez armię amerykańską. Ożenił się z poznaną w obozie Heleną Goldgrub, z którą następnie wyemigrował do Stanów Zjednoczonych. Tam zmienił nazwisko na Jack Tramiel.

Jack Tramiel

Jack wstąpił do wojska w 1948 roku, gdzie służył w wydziale naprawy wyposażenia. Odbył dwie kolejki służby w Korei, po czym wystąpił z armii. Jakiś czas pracował w małej firmie naprawiającej maszyny do pisania, a następnie, w 1955 roku, przeniósł się wraz z żoną do Kanady. Tam założyli własne przedsiębiorstwo produkujące maszyny do pisania. Jack chciał nadać mu nazwę kojarzącą się z wojskiem, ale „General” i „Admiral” były już zajęte, więc, zainspirowany napisem na przejeżdżającym samochodzie, zdecydował się na Commodore.

Firma szybko się rozrastała, a w 1962 roku zadebiutowała na giełdzie. Została jednak zamieszana w skandal finansowy, co groziło upadkiem. Jackowi udało się jednak przetrwać i nie zamierzał się poddawać. Namówił do współpracy finansistę, Irvinga Goulda. Ten zakupił sporą część akcji Commodore i wprowadził firmę na nowe tereny. Kiedy rynek maszyn do pisania zaczęły przejmować niedrogie maszyny z Japonii, Commodore zajęło się sprzedażą kalkulatorów. Gdy i tutaj pojawiły się tańsze, japońskie, czy amerykańskie (Texas Instruments) odpowiedniki, Jack zorientował się, że aby przetrwać wojnę cenową, musi kontrolować rynek potrzebnych do produkcji kalkulatorów układów elektronicznych. W roku 1976 wykupił firmę MOS Technologies, która onegdaj oddzieliła się od Motoroli i w której powstał legendarny mikroprocesor 6502 wykorzystany między innymi w Apple II, wielu konsolach do gier, czy komputerach z serii Atari 400/800.

Wykupienie firmy MOS wprowadziło Commodore na rynek komputerów. Pierwszym z nich był PET, następnie niedrogi VIC 20, aż w końcu, w 1982 roku firma zaprezentowała najlepiej sprzedający się komputer osobisty wszech czasów: Commodore 64.

To było prawdziwe mocne uderzenie. Maszyna sprzedała się w łącznej ilości 22 milionów egzemplarzy i ugruntowała pozycję Commodore jako jednego z głównych graczy na gwałtownie rozrastającym się rynku producentów komputerów. Jednak wewnątrz firmy nie wszystko wyglądało tak pięknie.

Jack był zdecydowany nie tylko konkurować z innymi firmami komputerowymi, ale je zniszczyć. Jego mottem było: „Biznes to wojna”, ale chociaż wojna cenowa, którą rozpoczął pozwoliła na pozbycie się kilku konkurentów (wliczając w to firmę Texas Instruments, która wycofała się z rynku komputerów w październiku 1983 roku), taka polityka ograniczała zyski Commodore.

Tramiel często spierał się z Gouldem w kwestiach pieniędzy – finansista chciał, aby Jack prowadził biznes bez dodatkowych środków finansowych, ten z kolei domagał się więcej gotówki, by obniżyć koszty i zniszczyć resztę konkurentów. „Sprzedajemy komputery dla mas, a nie dla wyższych sfer” – powiedział kiedyś, zwracając uwagę na różnicę cenową pomiędzy Commodore 64 i maszynami Apple, czy IBM, kosztującymi tysiące dolarów.

Zakończyło się to, jak to zwykle przy walce z finansistami bywa, zwycięstwem tych drugich. Decyzją rady nadzorczej Jack Tramiel został zmuszony do opuszczenia swojej firmy pod koniec 1983 roku.

Decyzja ta miała olbrzymie znaczenie dla raczkującej firmy Amiga, ponieważ Tramiel nie sprzedał skóry tanio.

Jack Tramiel bardziej niż ktokolwiek znał się na zatargach i konfliktach. Jego twardogłowy sposób zarządzania firmą zyskał mu wrogów, ale również lojalnych przyjaciół. Wielu z kluczowych pracowników Commodore opuściło firmę razem z nim, a następnie dołączyło do Tramiela w jego kolejnych przedsięwzięciach. Z kolei jego skłonność do angażowania się w coraz to inne projekty okazała się niezwykle korzystna przy przejściu z PET na VIC-20, a następnie Commodore 64, ale z drugiej strony – stawała się zgubna, gdy nie trafione projekty ich następców (jak było w przypadku Plus/4) zawiodły na rynku.

Nie będzie więc niespodzianką stwierdzenie, że odejście Tramiela z Commodore zarazem zbawiło i zgubiło Amigę.

Zanim jeszcze Tramiel opuścił firmę, Commodore, co prawda bez większego zaangażowania, prowadziło rozmowy dotyczące wykupu walczącej o przetrwanie firmy Amiga Inc. Nic z nich jednak nie wynikało. Z kolei Atari pracowało nad nowym komputerem oraz konsolą do gier i chciało zdobyć zaprojektowany przez ludzi z Amigi chipset. Ich początkową ofertą było 3 dolary za akcję, lecz cena stale spadała. Kiedy doszła do 98 centów za akcję, obie strony zrezygnowały z negocjacji. W tym momencie Atari „pożyczyło” Amidze 500000 dolarów, by mogła jeszcze przez kilka miesięcy funkcjonować.

Tę śmiercionośną ofertę przygotował nikt inny, lecz Jack Tramiel, któremu udało się odkupić wydział komputerów firmy Atari po tym, jak wyrzucono go z Commodore. Po kryzysie rynku gier wideo z 1983 roku, partnerska firma Atari – Warner Communications – postanowiła pozbyć się jej wydziałów komputerów i konsoli domowych (zostawiając dla siebie wydział automatów do gier, który wciąż dobrze prosperował), co pozwoliło Tramielowi zawrzeć spektakularną i wyjątkowo korzystną umowę kupna wydziału komputerów Atari.

Gdy Jack opuścił firmę Commodore i przeniósł się do Atari, akcje jego dawnej firmy zaczęły spadać, natomiast tej drugiej – zyskały na wartości. Inwestujący uznali bowiem (zresztą słusznie), że to Tramiel stał za sukcesem Commodore. W ślad za byłym właścicielem, z poprzedniej firmy do Atari powędrowało wielu inżynierów, co sprawiło, że Commodore pozwało firmę Atari do sądu za kradzież danych objętych tajemnicą handlową (Tramiel odpowiedział w swoim stylu – pozwem zwrotnym. Obie sprawy skończyły się ostatecznie poza sądem). Aby podjąć współzawodnictwo z Tramielem i uzupełnić braki zdolnych inżynierów, Commodore zdecydowało się wykupić firmę Amiga w całości. Utrzymanie oryginalnego zespołu twórców Amigi w całości ocaliło komputer takim, jakim go sobie Jay Miner i jego współpracownicy wymarzyli.

Sprawiło to jednak, że wzrosła u Tramiela determinacja, by wziąć odwet na Commodore. Zemsta ta miała nadejść w postaci Atari ST – czasem nazywanego Jackintoshem, którego przygotowywano błyskawicznie, by współzawodniczyć z Amigą. Gdyby Jack nigdy nie opuścił Commodore, komputery z serii Atari mogłyby popaść w zapomnienie po tym, jak Warner postanowił pozbyć się firmy. Stało się jednak inaczej i nieustająca konkurencja pomiędzy Amigą i Atari miała nakręcać się z czasem, ze szkodą dla obydwu platform. Zamiast przeznaczyć dostępne środki na szukanie dla siebie miejsca w świecie coraz bardziej zdominowanym przez IBM PC, dwie firmy topiły je w prowadzeniu wojen między sobą.

Na tym jednak etapie zespół Amigi, teraz w całości stanowiący własność Commodore, miał tylko jedno na głowie: ukończenie swojego komputera.

Finalizowanie projektu

Olbrzymią zaletą bycia częścią wielkiej firmy komputerowej był fakt, że (przynajmniej chwilowo) zespół Amigi nie musiał martwić się o pieniądze. Siedzibę zespołu przeniesiono do przestronnego, wynajętego lokalu w Los Gatos, w Kalifornii. Wynajęto więcej inżynierów, a każdy z dziesięcioosobowej ekipy rozwijającej oprogramowanie miał teraz do dyspozycji, zamiast wspólnej dla wszystkich stacji roboczej Sage, własne komputery SUN.

Napływ środków finansowych umożliwił powstanie Amigi, ale ekipa prowadziła wciąż wyścig z czasem, by zdążyć nim konkurencja przejmie rynek.

Część sprzętowa, z wyjątkiem kilku poprawek była już niemalże gotowa, jednak oprogramowanie (jak to zwykle w przypadku projektów zaawansowanej technologii) pozostawało daleko z tyłu. Carl Sassenrath dokonał fantastycznej roboty i niemal ukończył mikrokernel (nazwany Exec), podobnie było z działką RJ Micala – interfejsem użytkownika (przez krótki czas na jego firmowej wizytówce widniał napis „Director of Intuition”).

Aby jednak dopełnić obraz, potrzebne było coś jeszcze. Exec, będąc nowoczesnym mikrokernelem, potrafił zarządzać pamięcią i procesami, jednak coś musiało zająć się sprawami przyziemnymi, takimi jak system plików i inne funkcje systemu operacyjnego.

Upadek CAOS-a

W zamierzeniu, trzecim elementem miał być CAOS, skrót rozwijany jako Commodore Amiga Operating System. Carl Sassenrath, programista Execa, napisał dla niego wstępną specyfikację. Wśród możliwości, jakie zakładał, znalazły się między innymi zaawansowany system plików, czy śledzenie zasobów. To ostatnie miało polegać na kontrolowaniu bloków kontrolnych plików, bloków wejścia/wyjścia, portów komunikacyjnych, bibliotek, zużycia pamięci, danych współdzielonych czy nakładek i uwalnianie ich w momencie, gdy program nieoczekiwanie zakończył działanie. Ponieważ programiści z Amigi mieli już opóźnienie, do pracy przy częściach CAOS-a wynajęto firmę z zewnątrz. Jak to jednak często bywa w przypadku oprogramowania, podczas prac przydarzyły się nieprzewidziane trudności.

Inżynier Commodore Andy Finkel podaje, że kierownictwo „zdecydowało, iż ukończenie CAOS-a na czas, przed premierą komputera, nie będzie możliwe, zwłaszcza, że programiści zrezygnowali już po kolei ze spędzania weekendów w domu, wracania do domu oraz ze spania”.

Problemem okazał się nie tylko brak czasu. Gdy rozeszła się wieść o wykupieniu Amiga Inc. przez Commodore, firma zewnętrzna nagle zażądała znacznie więcej pieniędzy za zakontraktowaną pracę. „Commodore próbowało z nimi negocjować w dobrej wierze, ale ostatecznie nic z tego nie wyszło” – wspomina RJ Mical, którego poruszyło całe to zamieszanie. „To co zrobili to było po prostu chamstwo”.

TripOS na ratunek

W związku z porażką CAOS-a, zespół Amigi potrzebował na gwałt systemu operacyjnego. Wybawienie przyniósł TripOS, napisany przez dr Tima Kinga z Uniwersytetu w Cambridge na przełomie lat 70 i 80, a następnie przeportowany na PDP-11. King założył niewielką firmę o nazwie MetaComCo, w której szybko przepisano TripOS-a na potrzeby Amigi. System nazwano następnie AmigaDOS.

AmigaDOS wypełniał założenia, które postawiono przed CAOS-em, ale był rozwiązaniem gorszym. „Ich kod był typowo uniwersytecki” – mówi Mical. „Nie była istotna optymalna wydajność, lecz czysto teoretyczna czystość kodu”. Systemowi brakowało również śledzenia zasobów, co odbijało się na stabilności jego pracy. To niedopatrzenie ma trwające po dziś dzień konsekwencje: najnowsze, skompilowane pod procesory PowerPC wersje systemu AmigaOS nadal czasem nie potrafią uwolnić wszystkich zasobów po zawieszeniu programu.

Co ciekawe, TripOS (i w związku z tym AmigaOS) napisano w języku BCPL, poprzedniku C. W późniejszych wersjach systemu występuje kombinacja języka C i asemblera.

Po ukończeniu kernela, GUI oraz wprowadzeniu ostatnich udoskonaleń w układach specjalizowanych, pozostało już tylko zaprojektowanie obudowy dla Amigi 1000 (tak bowiem nazwano komputer). Jay Miner uznał, że wewnątrz obudowy powinny znaleźć się podpisy każdego spośród 53 członków ekipy (zarówno z Amiga Inc. jak i inżynierów Commodore, którzy przyłączyli się do projektu później). Znalazło się tam również miejsce dla podpisów (na swój sposób) Joe Pillowa oraz Mitchy’ego – psa Jay’a.

Dave Morse, wciąż oficjalnie kierujący Commodore Amiga, postanowił dodać do obudowy własny pomysł: „garaż” umożliwiający schowanie nieużywanej klawiatury pod spód komputera.

Już tylko jedna kwestia dzieliła Amigę 1000 od premiery: decyzja ile pamięci RAM zamontować w komputerze. Commodore, bacząc na koszty, nalegało na wyposażenie modelu w zaledwie 256 kB. Jay, wiedząc, że system operacyjny i GUI będą wymagać więcej pamięci, obstawał przy 512 kB. Strony sporu nie potrafiły znaleźć porozumienia. Sięgnięto więc po kompromis: komputer sprzedawano z 256 kB pamięci, ale z przodu obudowy umieszczono slot rozszerzeń, umożliwiający łatwe rozszerzenie dostępnej pamięci. Jay wspominał później, że aby wymusić na Commodore rzeczone rozwiązanie, musiał zagrozić odejściem z pracy.

Amiga 1000

Teraz, gdy wszystkie elementy były już na miejscu, Commodore zdecydowało się ogłosić światu powstanie Amigi. Po raz pierwszy w historii firmy, menedżerowie postanowili popuścić hamulce. Prezentacja Amigi miała być najokazalszą i najdroższą premierą nowego produktu w dziejach komputerów domowych.

Premiera

Na przedstawienie Commodore wynajęło Lincoln Center i zaangażowało orkiestrę w pełnym składzie. Całość filmowano dla potomności. Wszyscy pracownicy Commodore otrzymali smokingi – RJ Mical przebił wszystkich, kompletując strój parą białych rękawiczek. Zespół zagrał żwawą melodię na tuby i ksylofony, a doskonały laserowy wyświetlacz wyświetlił nazwę Amiga.

Przedstawienie prowadził wiceprezydent Commodore do spraw marketingu, Bob Truckenbrode. Szybko jednak przekazał pałeczkę prawdziwej gwieździe pokazu, głównemu programiście, Bobowi Pariseau, który swoje długie włosy spiął w elegancki kucyk. Pariseau prowadził demonstrację niczym dyrygent symfonię. Skinięciem ręki sygnalizował swojemu asystentowi siedzącemu przed Amigą 1000, by zaprezentował kolejną funkcję.

Robert Pariseau

„Podczas pracy z Amigą to użytkownik, a nie komputer kontroluje na co przeznacza swój czas” – mówił Pariseau, podczas gdy jego asystent pokazywał elastyczność nowego graficznego interfejsu użytkownika. Następnie przedstawiono graficzny procesor tekstu o nazwie TextCraft, ukazujący w jaki sposób GUI przekłada się na codzienną pracę: program zawierał menu, przyciski narzędziowe i wyświetlaną na ekranie linijkę, służącą do ustawiania marginesów i tabulatorów. Rzecz oczywista w 1995 roku, ale oszałamiająca dekadę wcześniej!

Następnie Bob skupił się na pokazywaniu możliwości graficznych Amigi, demonstrując wszystkie 4096 kolorów możliwe do wyświetlenia na ekranie, a następnie prezentując fotografię pokazującą w zbliżeniu twarz pawiana w rozdzielczości 640 na 400 pikseli. Wielu z nas pamięta tę twarz, wpatrującą się w nas uporczywie z reklam monitorów VGA we wczesnych latach dziewięćdziesiątych.

Wyglądam jak Ty!

Z obrazów nieruchomych przeniósł się na kolejny mocny punkt Amigi – animację. Układy specjalizowane posiadały sprzętową możliwość wypełniania określonych przestrzeni na ekranie. Ci z Was, którzy przypominają sobie pracę na programie Photoshop na starszych komputerach wiedzą zapewne jak powolne było wypełnianie, gdy komputer polegał jedynie na mocy procesora. Przy pomocy przyspieszenia sprzętowego Amiga wyświetlała wiele obracających się i zachodzących na siebie różnokolorowych trójkątów ze stałą prędkością 30 klatek na sekundę. Kolejne animowane demo, Robot City („Miasto robotów”), prezentowało wbudowane w komputer możliwości obsługi sprite’ów i wykrywania kolizji – duże, animowane postacie poruszały się na złożonym tle, oddziałując wzajemnie na siebie.

Żadne z prezentowanych pełnoekranowych dem nie przejmowało całkowicie kontroli nad komputerem. Każde z nich można było płynnie przesunąć w dół, aby wyświetlić inne, uruchomione jednocześnie aplikacje.

Idea wielozadaniowości była w 1985 roku kompletnie nieznana. Bob na kilku przykładach pokazał jak ta unikalna cecha może być wykorzystana nie tylko w celach rozrywkowych, lecz również w programach biznesowych. Jednocześnie, z tych samych danych liczbowych stworzono wykres paskowy i kołowy, a użytkownik mógł szybko przełączyć się z jednego okna na drugie, aby obejrzeć wynik w wybrany przez siebie sposób.

Gdy nadeszła kolej na możliwości muzyczne, Pariseau zademonstrował czterokanałowy, zsyntetyzowany dźwięk przy użyciu klawiatury jako wirtualnego pianina, odgrywając różne zsamplowane instrumenty. „Nawet gdy wszystkie cztery kanały grają jednocześnie, procesor 68000 jest bezczynny” – skomentował. Do czasu powstania kart dźwiękowych, dla innych komputerów była to rzecz przez wiele lat niemożliwa. Na zbliżeniu widać trzęsące się lekko ręce asystenta przy Amidze. Od wyniku tych demonstracji wiele zależało, a oprogramowanie było świeże i w dużej mierze nie przetestowane. Amiga, pierwszy raz na scenie, sprawowała się jednak doskonale. Żaden program się nie zawiesił.

Teraz zademonstrowano generowaną komputerowo mowę: Amiga przemówiła głosem męskim, kobiecym, szybko i wolniej, z modulacją wysokości symulującą prawdziwy ludzki głos. Na końcu jednak modulacja była monotonna, „zupełnie jak prawdziwy komputer” – rzekł Bob, wywołując rozbawienie publiczności.

Nawet w roku 1985 rynek sygnalizował powolną standaryzację platformy IBM PC, czemu Bob dał wyraz w swojej przemowie. „Nie jest nam łatwo” – powiedział – „Nie jest łatwo być innowacyjnym w przemyśle, który był zdominowany tak długo przez jedną technologię. My w Commodore Amiga wiedzieliśmy, że aby to osiągnąć [wprowadzić nową platformę], musieliśmy być przynajmniej o rząd wielkości lepsi niż cokolwiek, co do tej pory powstało”.

„Udało nam się to,” – ciągnął – „ale pomyśleliśmy sobie: dlaczego mielibyśmy na tym poprzestać? Czemu nie zaimplementować tej właśnie starszej technologii wewnątrz tego, co już osiągnęliśmy?” Na poparcie tych słów zademonstrowano pierwszy emulator IBM PC na Amigę o nazwie Amiga Transformer. Program uruchomiono, w stacji dyskietek 5,25 cala umieszczono dysk instalacyjny PC-DOS, który następnie zastąpiono dyskiem programu Lotus 1-2-3. „Standardowy, nudny IBM DOS” – rzekł Bob wzdychając, czym wywołał kolejny wybuch śmiechu. W porównaniu z zapierającymi dech w piersiach demonstracjami sprzed kilku minut, widok standardowego arkusza kalkulacyjnego wywoływał uczucie zawodu.

Aby poprawić nastroje, Bob zakończył odtwarzając oryginalne demo Boing Ball, które pokazano na CES zaledwie rok wcześniej. „Żyliśmy naszym snem” – powiedział – „i widzieliśmy jak się spełnia. Teraz Wasza kolej. Czego Wy dokonacie z komputerem Amiga?”

Andy i Debbie

Na scenę zaproszono nieoczekiwanie dwie sławne osoby, by pokazać czego kreatywni użytkownicy mogą dokonać za pomocą Amigi. Deborah Harry, wokalistka zespołu Blondie, weszła razem z ikoną kontrkultury, Andym Warholem, który obrzucił jej czerwoną sukienkę krótkim, pełnym uznania spojrzeniem. Usiedli oboje, a wtedy Debbie nieco nerwowo zapytała: „Czy jesteś gotów mnie namalować?”

Andy usiadł przed Amigą 1000, spoglądając na maszynę niczym na dzieło kosmitów z innego świata. „Czy pracowałeś na jakiś innych komputerach?” – spytał zawodowy grafik firmy Amiga, Jack Hager. „Jeszcze nie miałem okazji” – odpowiedział zgodnie z prawdą Andy – „Czekałem aż pojawi się ten”. Znajdującą się w pobliżu kamerę podłączono do digitizera i za pomocą tego zestawu przeniesiono na ekran Amigi monochromatyczny obraz twarzy Debbie, gotowy do tego, aby Andy dodał plamę koloru.

Podstawową zasadą publicznych demonstracji komputerów jest to, aby nie pozwolić nikomu innemu ich obsługiwać. Taka osoba zawsze zrobi coś nieprzewidzianego, co doprowadza do zawieszenia komputera. Używany na potrzeby prezentacji program malarski (ProPaint) był w bardzo wczesnej wersji alfa, a programiści wiedzieli, że zawiera błędy. Jeden z nich ukrywał się w algorytmie wypełniania kolorem – program nie wykorzystywał w tym celu wspomagania sprzętowego i średnio co drugi raz funkcja ta zawieszała program. Jednak gdy Andy klikał tu, ówdzie i gdzie popadło wypełnieniem, bogowie demonstracji musieli uśmiechać się do Amigi – program działał normalnie. „To całkiem ładne” – rzekł Andy podziwiając rezultat swojej pracy. „Chyba to sobie zachowam”.

Finalny produkt

Pokaz zakończył się krótkim filmem, odgrywanym za pomocą Amigi – „druciany model” baletnicy przekształcający się w wypełnioną, cieniowaną figurę, a następnie w pełni animowany rotoskopowy obraz. Wtedy na scenie pojawiła się prawdziwa baletnica, tańcząc synchronicznie ze swoją animowaną partnerką.

Reakcje na pokaz

Chociaż przybyłej widowni bardzo zaimponowało to, co zobaczyli na pokazie, reakcja reszty świata była mieszana. Demonstrację opisano w takich gazetach jak Popular Computing, Fortune, Byte, czy Compute. Artykuł w „Fortune” zachwalał i zarazem lekceważył Amigę: „Chociaż początkowe oceny chwalą techniczne możliwości Amigi, zszokowany przemysł komputerów osobistych nauczył się opierać kuszącej pozłotce zaawansowanych technologii istniejących samych dla siebie”.

Pomyślmy nad tym przez chwilę. Czy którykolwiek z użytkowników współczesnych komputerów może szczerze powiedzieć, że kolor, animacja, wielokanałowy dźwięk i wielozadaniowość to tylko kusząca pozłotka, która istnieje sama dla siebie? Podobnie jak w przypadku rewolucyjnej demonstracji, jakiej Doug Engelbart dokonał w 1968 roku, pokazując graficzny interfejs użytkownika obsługiwany za pomocą myszy, wiele z pomysłów pokazanych podczas prezentacji Amigi trochę za bardzo wybiegało przed swoje czasy. Przynajmniej dla niektórych.

Niemniej jednak Commodore uzyskało rozgłos wprowadzając na rynek Amigę 1000. Komputer miał doskonałą architekturę i dopracowane programy. Jego możliwościom nie mógł dorównać, choćby poprzez emulację, żaden inny komputer. Niezależny dziennikarz Louis Wallace podsumował to tak: „Jego możliwości można opisać w ten sposób: weź to, co dobre z Macintosha, połącz to z mocą IBM PC-AT, ulepsz, a następnie obetnij cenę o 75 procent”. Z tym ostatnim trochę przesadził, ale nie tak bardzo: ostateczną cenę Amigi 1000 ustalono na 1295 dolarów za wersję z 256 kB pamięci i 1495 dolarów za tę z 512 kB RAM. W porównaniu Macintosh z zaledwie 128 kB i w cenie 2495 dolarów wyglądał blado.

Wyglądało na to, że wszystko działa na korzyść Commodore. Nowa Amiga wyprzedzała konkurencję o lata, a wielu ludzi w firmie, w tym Jay Miner, przeczuwało, że mają realną szansę odmienić losy całego przemysłu. Gdzieś pośród tłumu podczas prezentacji Amigi siedział Thomas Rattigan, entuzjastycznie nastawiony menedżer rodem z koncernu Pepsi, którego przymierzano do fotela dyrektora naczelnego Commodore. Rattigan snuł co do Amigi wielkie plany. Pierwotni projektanci komputera spełnili swoje marzenia tworząc Amigę z niczego. Teraz przyszła kolej na większe marzenia dla małego komputera.

Jednakże, o czym jeszcze nie wiedział, większe moce zbierały już siły, by przemienić te sny w koszmary.

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *